niedziela, 9 kwietnia 2017

Strumień #3

Brama złożona z bloków, nad którą powiewają chmury, otwiera się, by odsłonić kolejny budynek.

Plac zabaw otoczony betonowymi klockami.

Kwiat, zamazane niebieskie tło.

Przejście przez tory, dywan na kamieniach, wąska ścieżka skąpana w drzewach - przytulona do pomazanego, obdrapanego płotu, męskie głosy w tle.

Zaczyna padać deszcz.

Głowa bezwładnie obija się o zagłówek, 140 km/h, skręt 100 km/h, pulsujący ból, ciepło ręki.

Pola rzepaku.

Deszczowa noc, wyciągam fajkę z papierośnicy, zastanawiając się, która to marka, z trzech zmieszanych w środku.
Zaciągam się, już wiem.

Lego, trzyletni chłopiec, bawimy się, coś mu się nie spodobało, krzyknął niewyraźnie - nie pozostałem mu dłużny, kilka sekund później wrzeszczeliśmy na siebie jak dzieci.

Oślepiający blask.

Słońce kapie na moje ramiona, miasto się rozebrało, klimatyzacja szkodzi zdrowiu i wysusza śluzówkę, wysiadam z uśmiechem.

Święcona woda kapie.

Ludzie zadumieni klęczą. Grzmot w oddali.

Zapach spalenizny.

Tynk sypie mi się na głowę. Ptak trzepocze razem z moim sercem.


Łódź I

Spokojny wieczór. Światła przedzierają się przez drzewa różową poświatą.
Wychodzę na balkon zapalić. Chłód przenika moje kości, a wiatr przynosi bryzę deszczu zamiatając liśćmi na lewo i prawo.
Odpalam niespiesznie papierosa, zaciągam się. Tworzę chmurę dymu, która wiruje lecąc do dołu.
Postanawiam pojechać do centrum, tramwaje i tak jeżdżą co 10 minut, więc nie muszę sprawdzać kiedy będzie następny.
Odgaszam fajkę w połowie i wchodzę do mieszkania.
Uśmiecham się na widok kota, który czekał aż wrócę monitorując uważnie mój ruch na balkonie, miaucząc jeśli zniknąłem mu z widoku na chwilę. Szary grubas.
Zabieram słuchawki.
Ubieram się po cichu. Kiedy idę do drzwi kot postanawia się zawiesić na mojej nodze, kucam i głaszczę go, jednocześnie próbując delikatnie go strącić z mojej nogawki. Ostatnio zachowuje się tak, jakby się bał, że nigdy nie wrócę. Nawet gdy idę po bułki.
Schodzę schodami i otwieram ciężkie drzwi czując jak ciśnienie pcha ciepłe powietrze z całej klatki do góry. Wita mnie zimno i deszcz, który natychmiast zrasza drobnymi kropelkami smartfona, na którym wybieram kolejkę utworów. Chcę żeby kolejka była odpowiednio długa.
Na początku będzie smutna, przybijająca, tak żeby celebrować to jak się czuję w tej chwili. Rytm ukołysze mnie i wyciszy, potem niespiesznie zacznie rosnąć optymizm i zamieni się w chęć poznawania świata, ustępując przed radością z tego kim jestem i poczuciem, że świat jest piękny i otwarty.
Ustawienia i same nauszniki powodują, że ledwo słyszę muzykę i bardzo dobrze słyszę to co się dzieje wokół mnie. Jeśli ustawię maksymalną głośność to tracę poczucie rytmu, który napędza świat, moje stopy zaczynają błądzić, a ja przenoszę się w historię jaką wyczuwam w dźwiękach.

Idę w kierunku przystanku tramwajowego, a każda kropla mnie uderza, jak kamyk żwiru ciśnięty przez potężną siłę. Wyciągam papierosa, on też obrywa wodą, po dłuższym siłowaniu się z wiatrem udaje mi się go zapalić, niestety powietrze wtłacza dym spowrotem do mojej paszczęki i próbuje udusić mnie tą wspaniale smakującą trucizną.

Przyspieszam kroku i udaje mi się wyjść poza obszar działania prądów strumieniowych zaprojektowanych przez architektów PRLu, aby przewiewały Retkinię ze smrodu nieumytych ludzi i robotników leżących nachlanych w krzakach na budowie kolejnego pudełka z betonowych kart.
Potrafią wytrzymać nawet eksplozję stężonych gazów.


Czerwone. Rozglądam się i przechodzę mając w pamięci jak cztery dni temu prawie przejechano na tych pasach kobietę na zielonym.

Odgaszam fajkę i wpycham ją w folię. Popielniczka w koszu ma naciągniętą folię od kosza na śmieci, ale przewiduję jej lokalizację widząc konfigurację dziur na folii. Folia całkiem prawidłowo ulega żarzącemu się petowi i zaczyna dymić. Tramwaj jedzie, wzruszam ramionami:
-Przecież i tak pada.
Mamroczę wsiadając do ostatniego tramwaju numer 10.

Puszka po piwie toczy się niemiłosiernie po podłodze tramwaju wydzielając woń świeżo skoszonego wódą dresa. Tworzy to metaforyczną oprawę dla nowiutkiego pojazdu i mnie znajdującego się w nim.

Wstaję i idę na tył tramwaju do okna, co za niesamowity widok,
  • przynajmniej z zewnątrz jest czyste
myślę sobie.

Pamiętam raz, kiedy okno było całkowicie czyste. Możecie sobie wyobrazić miny wszystkich ludzi, których dobrze widziałem tamtego dnia.

Babcia i dziadek siedzący tyłem do okna patrzą na mnie wyraziście.
Dziadek mruczy błyskającymi oczami do babci:
-Te dzieci nie doceniają jak łatwo im się teraz żyje w wolnej Polsce.
Babcia odpowiada ze smutkiem widocznym w jednym blond włosie:
-Pamiętam naszych sąsiadów: Polaków, Żydów i Niemców, ale Łódź bardzo się zmieniła.
Dziadek łypie przewracającymi się oczami sypiąc znaczeniami:
-Dzisiejsze czasy obnażają śmierć ducha, który stworzył to miasto na miejscu wioski pośród lasów, wtedy byliśmy wielcy i pełni energii.
Babcia kiwa głową emitując snopy odczuć:
-Tyle przeżyliśmy, ale nawet do upadku można się przyzwyczaić przez lata.
Wtenczas zdążyłem się odwrócić z impetem i krzyknąłem:
-To wasza wina! To wy nam! Bawiąc się w głuchy telefon przez naszych rodziców daliście nam traumę wojny i bezsilności!
Uciekłem im do przodu z zaciśniętym gardłem zanim zdążyli mi cokolwiek odpowiedzieć, miałem to w dupie.
Nagle zaciekawił mnie fakt, że jadą do centrum o tej porze, więc wróciłem.
Dziadek przysnął na ramieniu babci, która patrzyła nieobecnym wzrokiem w zamglone i solidnie łojone przez deszcz okno.
Uznałem, że w takiej sytuacji prowadzenie konwersacji może być utrudnione i postanowiłem zobaczyć gdzie wysiądą.
Usiadłem tak, aby mieć na nich dobry widok. I na okno oczywiście. Do deszczu dołączył się śnieg.
Kiedy minęliśmy Central to naszym oczom ukazał się zimowy pejzaż świeżego śniegu.

Zamknąłem oczy. Co za głupoty nawygadywałem temu niewinnemu, staremu dziadkowi i babci. Przecież to ja decyduję w jakim kierunku się udam. To ja decyduję, w jakim znaczeniu odnajdę siebie w moim otoczeniu.
Otworzyłem oczy.
Uśmiech babci, który przygwoździł mnie do siedzenia był zaskakujący, promień parzył jak sam skurwysyn. Siłą woli rozchyliłem usta, aby zainicjować odpowiedź, ale wtedy jej uśmiech przeniósł się z moich ust na oczy, więc całkiem spontanicznie jej odpowiedziałem powodując niewielkie zmiany w natężeniu dobra w okolicy, które wspólnie wywołaliśmy.
Postanowiłem wycofać się na bezpieczną pozycję zrywając kontakt wzrokowy i zmieniając położenie głowy w lewy-bok uchylając się od tego promienia.
W końcu śledziłem ich.
Wlazłem na mojego smartfona, tą tarczę ciężko zanegować. Dodałem dwa utwory, które chciałem natychmiast wysłuchać.

Zdałem sobie sprawę, że relacje międzyludzkie przypominają przeglądanie się ludzi w lustrze, którzy chcą się zobaczyć w odbiciu oczu i ust partnera.
Działa to trochę jak wibrujący materiał, który przemieszcza się w pewnym kierunku i jest modyfikowany przez substancję, w której się znajduje, jest ona niejednorodna i stawia pewien opór, albo rozrzedza się w różnych miejscach tworząc potencjalnie dostępne kierunki. Nazwałbym to naszym otoczeniem.
Nie wiem jak do tego dodać, że od środka tego trójwymiarowego materiału również wychodzą impulsy w odpowiedzi na informacje pochodzące z powierzchni tego materiału. To chyba będą nasze zmysły.
Także możliwa jest zmiana ułożenia materiału na trójwymiarowych osiach, jak również kierunek przez niego obrany.
Dwa materiały mogą mieć kompletnie inne zestawy informacji z zewnątrz i przemieszczać się w kierunku, który w trójwymiarowym ujęciu może być w przybliżeniu tym samym.
Jeden sięga do drugiego wysyłając wibracją swoje odczucia:
-Ale dzisiaj pada, prawda? (Martwię się, że nie zwracasz odpowiedniej uwagi na to co się dzieje między nami.)
Tamten odpowiada:
-Bardzo mi smakował dzisiejszy obiad, szukam uzasadnienia dla działania ziarenek soli, które sypią na ulicach, mimo, ze rozumiem w jaki sposób wygląda ta interakcja. (Wiem co się dzieje między nami, ale nie wiem w jaki sposób miałbym sprawić, żebyś to zrozumiała.)
Te lustra są chyba krzywo powieszone, prawda?

W końcu wysiedli, a ja ociągając się ruszyłem za nimi, udając, że coś sprawdzam na telefonie.
Przeszedłem tuż za nimi przez światła, jedne, drugie, trzecie.
Przeszliśmy dwadzieścia kroków za trzecimi światłami zanim zdążyli się zatrzymać.
To mi wystarczyło.
Idą w kierunku Ronda Solidarności, jeśli nawiążę trywialną konwersację to będę miał czas zmodyfikować moją decyzję i pójść za nimi.
Z moich usta wydobywa się:
-Dobry wieczór Państwu, moi znajomi prosili mnie abym pokierował się na ulicę P.O.W. ze Skrzyżowania Marszałków i chciałbym upewnić się, że podążam w odpowiednim kierunku.
Dziadek prycha:
-To nie powiedzieli Ci, żebyś skręcił w lewo, po tym jak wysiądziesz na przystanku tramwajowym?
Babcia mówi:
-Idziemy właśnie w tym kierunku, mieszkamy na Placu Dąbrowskiego.
Przed oczami stanęło mi przed oczami jezioro, na nim ludzie na łódkach w blasku słońca, obok którego budowano Sąd Okręgowy, Potężny Gmach naprzeciwko Collegium Anatomicum i obok szpaleru kamienic, które dopiero co powstały. To było tuż obok Dworca Fabrycznego, który całymi dniami huczał i dymił będąc tętnicami łączącymi fabryki przemysłowców z krwiobiegiem światowej gospodarki, które dudniły w rytm palonego węgla, który ludzie niestrudzenie dokładali przez całą dobę. Sadza była niemiłosierna. Nawet dwudziestoletnie budynki czerniały. Zanieczyszczenie i smród chciały zdusić to miasto, które zmutowało i wzrosło tysiąc pięćset razy od swojego założenia. Oczywiście w pewnym przybliżeniu.
Wtedy było u szczytu swojej potęgi, przerwanej w swym wzroście przez Wielką Wojnę.
Teraz jesteśmy w tej samej epoce. Minęło 100 lat, a miasto nie zmieniło się aż tak bardzo.
Babci w tym momencie skurczyły się oczy, wymownie przypominając:
-Po Rosjanach żeśmy się tego spodziewali, ale po kulturalnych Niemcach nigdy. Nie zapomnę Fryderyka wiwatującego Hail Hitler! z wyciągniętą dłonią w kierunku Hitlera.
Tacy byli naiwni, że zginęli w śłużbie każdego kto obiecał pomóc Sprawie Polskiej, krwawiąc i umierając za ustalony nad ich głowami plan. Nawet kiedy już wiedzieli o jego znaczeniu, to wciąż mieli resztkę nadziei.
Gdzieś pod koniec drogi, chcąc się odgryźć dziadkowi za obelgę i za milczenie, powiedziałem patrząc mu prosto w oczy:
-Jesteś tylko wierszem idioty odbitym na powielaczu (świadomie korzystając z gotowego dzieła).
Dziadek uśmiechnął się krzywo i splunął na tory przez barierkę.
Dodałem z przekornym uśmiechem:
-Teoria symulacji jest potwierdzona przez badania naukowe. Ja skupiam się w tej chwili na was, w związku z czym otrzymuję informacje związane z wami. W każdej chwili mogę zmienić punkt, w który wlepiam moje czujniki i opowiedzieć wam, że śnieg kojarzy mi się Syberią mojego podwórka, na którym liczyło się to, aby pomóc towarzyszowi w wejściu na górkę, dać się wypchnąć na dół aby zbadać jeszcze raz uczucie, kiedy zjeżdża się na własnej dupie, a do domu było daleko, bo aż 230 metrów.
Kierując swój wzrok, kształtujecie swoje odczucia, wzrok na zewnątrz i wzrok do wewnątrz to tylko pozornie dwie różne pary oczu, które działają poprzez wrażenia zebrane w trakcie poruszania się w przestrzeni i czasie.
Kiedy para zniknęła za rogiem, uzmysłowiłem sobie, że tej nocy usypiając ostatni raz w swoich objęciach dokonują czegoś wielkiego i bliskiego mojemu sercu. Moment jasności której doświadczyłem od kobiety przeniknął mnie na wskroś i jeśli oni żyją, wciąż razem, dzisiaj, to ja również chcę takiego życia!
W jej spojrzeniu znalazłem bardzo wiele, dopiero teraz odczytywałem dzieło sztuki na jej twarzy, właśnie je oprawiam i wieszam na ścianie.

Zamknąłem oczy i znalazłem się na wielkiej, niezmierzonej łące, którą przecinały wiadukty rozpościerające się aż po horyzont. Były tak długie i misterne, że wyglądały jak mosty. Bardzo solidnie były przytwierdzone do ziemi pod trawą. Wdrapałem się na jeden z wiaduktów, zajęło mi to dłuższą chwilę i wtedy zauważyłem, że w kompletnej ciszy pędzą po nich pociągi. Większość była osobowa.
W końcu stanąłem na torze, dziwnie lekki. Pociąg wynurzył się na moim torze, majacząc na horyzoncie.
W ciągu tej minuty nacieszyłem się zacnie otoczeniem, zauważyłem bogate życie pod spodem, ptaki podskakiwały chcąc zaimponować potencjalnym partnerkom swoim upierzeniem. Widziałem słonie, które pruły zieleń swoim naporem i gdzieś daleko majaczyło jaskrawo słońce, które już wzeszło i zmieniało barwę z pomarańczowego na żółte, szybko wspinając się do góry na horyzoncie.
Pociąg nadjechał bezszelestnie. Leciał przeze mnie jakby był nie z tej ziemi. Odwróciłem się. I zobaczyłem wydech Ziemi, który ułożył się w mammatusa.
Złapałem w ostatniej chwili za siedzenie.
W tym pociągu aż roiło się od ludzi. Uśmiechając się do mnie wskazali mi miejsce, w którym mogę najwięcej zobaczyć. Miły starszy Pan wstał z niego i wyciągnął do mnie rękę zapraszającym gestem, który kończył się na krześle, które niemalże było fotelem.

Usiadłem.  

wtorek, 1 września 2015

OFF Festival 2015

OFF Festival spowodował, że uniosłem się na chwilę nad ziemię. Jak co roku jechałem nie znając większości zespołów i byłem zauroczony :)
Nawet udało mi się cyknąć parę zdjęć: OFF Festival 2015

Koncert Patti Smith był zwalający z nóg. Czuć było, że jest bardzo pochłonięta koncertem, cieszyła się z żywiołowego przyjęcia w Katowicach. Płyta Horses + parę innych utworów i poezja wpleciona w występ wydawały się tak wspaniałe, jakbym przez moment spojrzał na platońskie Piękno. Patti Smith - OFF Festival 2015

Zastanawiałem się dłuższą chwilę nad drugim koncertem, który by zrobił na mnie takie wrażenie na OFFie, ale nie ma takiego. Po prostu wymienię ciekawe i świetne: Huun-huur-Tu (!), Ought, The Dillinger Escape Plan, Xiu Xiu, Ride (!), Selvehenter, Son Lux (!), Algiers (!), Acid Arab, M.E.S.H., Run The Jewels, Arto Lindsay. 

wtorek, 2 grudnia 2014

Samotność

Wyrwanie z matczynego łona.
Zaczynając swój byt w macicy matki, płód po wykształceniu się układu nerwowego czuje niesamowitą bliskość organizmu rodzicielki, bicie serca, szum krwi i oddech matki są dla niego najważniejszymi bodźcami. Świat zewnętrzny jest przytłumiony przez wody płodowe. Gdzieś tam, niewyraźny, ale to właśnie on wpływa na rytm serca, ciśnienie i częstotliwość oddechu matki. Ona jest pośrednikiem dla płodu, daje mu odczuć co to znaczy żyć, już wtedy, kiedy on znajduje się wciąż w środowisku ochronnym, postrzegając to co jest na zewnątrz poprzez filtr swojej matki.
To co ona je, staje się pożywieniem dla niego, każda emocja również. Dziecko odczuwa radości i smutki, potrafi się stresować, przeżywa okres ciąży wraz ze swoją matką.



Dostrzeżenie odrębności od świata.
To wszystko się zmienia w momencie narodzin, który większość z nas powitała krzykiem i płaczem, by się uspokoić po usłyszeniu tak dobrze znanego nam rytmu serca naszych matek.
Na początku niemowlę, a potem już małe dziecko nie wie, że jest czymś odrębnym od świata. Postrzega ból u rówieśnika, który stłukł sobie kolano jako swój własny. Widząc radosną twarz, która się do niego zbliża, też staje się radosne. Dopiero w około drugim, trzecim roku życia rozpoznaje tą różnicę.
Na dobre wkracza w świat, ze swoją świeżo rozpoznaną podmiotowością. Żeby nie być samotne, potrzebuje obecności innych ludzi - rodziców, innych dzieci, z którymi mogłoby przebywać, obserwować otoczenie i wchodzić w coraz śmielsze interakcje. To oznacza niezliczoną ilość możliwości i zagrożeń dla kształtującej się osobowości.



Przepołowienie.
Szybko się okazuje, że nie zawsze jest akceptowane, dzieci są bardzo bezpośrednie w swoich sądach emocjonalnych, kochają, nienawidzą - co jest uzależnione od niewielkich zmian. Na tym etapie dziecko uczy się wchodzić w interakcje z innymi dziećmi, z dorosłymi, ze zwierzętami. Zależnie od doświadczeń wykształca się poczucie własnej wartości, empatia etc.
Rodzice chcą je wychować, co zazwyczaj oznacza, że część cech i tendencji  w zachowaniu dziecka jest piętnowana, a inna część nagradzana. Wyłania się część osobowości, która staje się 'ciemną stroną', którą można okazywać tylko niektórym, albo też nikomu. Nagle dziecko zderza się z samotnością. Starając się wpasować w wymagania rodziców i grupy rówieśników musi być uważne, przecież chce być akceptowane.
Niektóre wzorce prowadzą do roli błaznów klasowych, agresorów, wycofanych i pilnych w nauce, oraz wielu innych.



Budowanie relacji.
Dziecko, które zaczyna szkołę podstawową, ma przed sobą nawiązywanie wielkich przyjaźni dziecięcych, grupa kolegów/koleżanek, która początkowo może być mieszana, ma tendencję do wyodrębniania ze względu na płeć. Grupa społeczna, w której dziecko uczy się funkcjonować na tym etapie jest bardzo ważna. Może ona podważyć dogmat, którym jest zakładanie dziecka, że to co przekazują mu rodzice to prawda (mimo wszystko). Dziecko odnajduje się poza bezpieczną przystanią domową i szkolną, zwiększa się jego pewność siebie, o ile wcześniej nie zdążył się wycofać z relacji koleżeńskich z powodu odrzucenia.



Narastająca dziura dojrzewania.
To tutaj dzieją się efektowne zmiany w zachowaniu, dziecko powoli staje się w pełni dojrzałym biologicznie człowiekiem. Jednakże, większość z nich ma swoje korzenie we wcześniejszych fazach, w okresie nastoletnim "zbiera się żniwo", wcześniejszych doświadczeń, metod wychowania, interakcji z otoczeniem.
Następują pierwsze zauroczenia i powrót zainteresowania płcią przeciwną, mogą być bardzo erotyczne, mogą być idealistyczne. Szybko wychodzą braki i złe tropy, przed którymi dziecko nie miało możliwości się uchronić. Jest jeszcze pozbawione w pełni abstrakcyjnego i analitycznego myślenia, a często również okaleczone emocjonalnie przez nadmierną kontrolę i dyscyplinę nad jego poczynaniami.



Relacje kobieta – mężczyzna, czyli bigos.
W jaki sposób dwójka ludzi, z których każde posiada ubytki w osobowości - czegoś im brakowało w dzieciństwie i młodości, mają stworzyć związek oparty na miłości i otwarciu się na drugą osobę? Mam wrażenie, że w takiej sytuacji pojawia się okazja, by zapełnić dziurę w środku.
Czy to jest poczucie braku kontroli, czy brak czułości, czy niepewność co do jutra, czy też niska samoocena. Druga istota ludzka, która jest z nami związana, to naturalny obiekt pozwalający to nadrobić poprzez jego reakcje na nasze zachowania, które z czasem podlegają kształtowaniu przez system kar i nagród "on sobie ją wychowa na żonę".
Potem moim zdaniem okazuje się, że emocjonalna szarpanina wypełnia dni i noce, jest świetnie, kiedy partnerzy się godzą i wypełniają wzajemnie braki, jednak na dłuższą metę jedna ze stron może stracić coś bardzo ważnego, podmiotowość . Ona zanika jeżeli egoizm jednej ze stron jest połączony z nieświadomością, albo wręcz ze świadomym podporządkowywaniem sobie emocji partnera.



Ostateczna samotność, niemożliwa do wyparcia.
Moim zdaniem istnieje coś takiego, co nazwałbym ostateczną samotnością, pewne decyzje, czyny, a także zdarzenia są możliwe do przeżycia tylko przez jedną, jedyną jednostkę, która znajduje się w centrum tych doświadczeń. Na przykład:
Śmierć.
Urodzenie dziecka.
Ponoszenie odpowiedzialności za swoje życie.
W tych punktach można czuć wsparcie, bliskość, ale to nigdy nie będzie wspólne. Gdyby odwołać się do symboliki religijnej, to można byłoby przywołać Sąd Ostateczny.
Czyli my przed Bogiem również jesteśmy samotni.



Anonimowość tłumu.
Tłum nie ma imienia i nazwiska, ma nazwę, ma swój charakter, ale nie jest człowiekiem, Jeżeli chcesz do niego należeć, to musisz wyprzeć pewną część swojej osobowości, ponieważ tłum to zbiorowość, dla której jednostka nie ma większego znaczenia. Jedynie lider jako jednostka ma pewien wpływ na charakter tłumu, ale ostateczną decyzję podejmuje cała grupa, mogą odmówić, mogą po prostu zignorować i to nie są najłagodniejsze z opcji.
W zamian otrzymujemy bezpieczną maskę, wiele innych osób ją nosi razem z nami, możemy czuć się w swoich rolach swobodni i pewni siebie. Tylko, że i tak będziemy samotni, poza momentami, gdzie zjednoczenie serc i umysłów jest pełne.



Mi to trochę przypomina sytuację, kiedy uczymy się, że istnieje nieakceptowana część naszej osobowości. Może człowiek potrzebuje być akceptowanym, a czy jest coś lepszego niż akceptacja ze strony setek, dziesiątek tysięcy ludzi?
Jakie to ma znaczenie, jeżeli i tak jesteśmy na pewnym poziomie (czy to biologicznym, czy duchowym) samotni i tego nie da się wypchnąć na stałe z naszego umysłu?
Dokąd prowadzi zagłuszanie własnej samotności? Może dlatego facebook stał się tak popularny, ze swoim tworzeniem elektronicznych tłumów i grup społecznych?
Może tak naprawdę jesteśmy samotni we wszystkim co robimy, nigdy nie wiemy dokładnie jaką reakcję powodujemy w drugiej osobie, możemy jedynie interpretować komunikat zwrotny.
Może warto byłoby podać rękę samotności i wyruszyć w świat jako człowiek pogodzony z tym, że nie jest się pępkiem wszechświata, że aprobata i dezaprobata innych ludzi zależy od nas, że dzielenie się - mnoży, a zagarnianie do siebie - powoduje ubytek.




środa, 26 listopada 2014

Samotność II

Według badań spędzamy coraz mniej czasu na nieformalne kontakty z innymi ludźmi (1).
Z wielu innych wynika (np. 2), że istnieje powiązanie aktywności online i używania narzędzi do kontaktowania takich jak facebook, twitter ze zmniejszeniem się częstości spotkań "na żywo". Świat elektronicznych znajomości jest substytutem realnych kontaktów. Przy czym jest dużo bardziej płytki, przelotny, znajomości zawarte w ten sposób są łatwe do zerwania i na dłuższą metę niesatysfakcjonujące.

Człowiek, aby pozostawać na dłuższą metę w stanie zadowolenia i stabilizacji emocjonalnej, potrzebuje przynajmniej jednej osoby, na której może polegać bezwarunkowo (3) Osoby, które nie posiadają takiego kogoś są dużo bardziej podatne na choroby psychiczne, a także dużo łatwiej zapadają na wiele chorób. Jest to kryterium uwzględniane w badaniach mierzących poziom zadowolenia z życia.

Dlaczego tak jest?

Moim zdaniem w obecnych czasach jesteśmy bardziej samotni niż kiedykolwiek, przy czym to nie jest bezwarunkowo negatywne w moim odczuciu.
Wielorodzinny model rodziny przestał funkcjonować, a sama rodzina utraciła wiele z siły oddziaływania - możemy się przekonać, że istnieje inna "prawda", niż ta pochodząca od naszych rodziców.
Znacznie zwiększyła się sfera prywatna, o której decydujemy, jeśli tylko chcemy, to możemy prowadzić anonimowe życie na dużym osiedlu w aglomeracji, gdzie niekoniecznie musimy znać swoich sąsiadów.
Powiększyła się ilość narzędzi samotności, które umożliwiają izolację i przeżywanie doświadczeń w swoim towarzystwie. Jak chociażby słuchawki, powodują one w znacznej mierze odsunięcie się od tymczasowych grup społecznych, np. w czasie podróży miejską komunikacją.
Już nie potrzebujemy pomocy, we współczesnym świecie jest mało zagrożeń wymagających pomocy od innych osób, prawo, służby państwowe i prywatne powodują, że możemy wieść bezpieczne i w pełni samodzielne życie.
Internet powoduje, że wzrasta tendencja do szukania osób o podobnych poglądach, przykład - fora internetowe, portale tematyczne, z jednej strony powoduje to specjalizację i zwiększenie wiedzy, a z drugiej unikanie wymiany myśli w sytuacji kiedy dyskutant się z nami nie zgadza - w naszym zakątku sieci znajdziemy osoby zgadzające się z nami co do zasady (np. audiofile), a dyskusja jest pozbawiona napięcia i konfliktu: "jestem wartościowy, czy nie?".

Jeżeli człowiek to kosmos, to cywilizacja ludzka jest morzem alternatywnych światów, które rozgałęziają się w różnych momentach życiowych, na różne sposoby, w różnych warunkach początkowych i dotykane są niezliczonymi doświadczeniami, wpływającymi na każdy aspekt naszej osobowości.

Moim zdaniem samotność, którą określiłbym jako brak głębszych relacji z innymi ludźmi, powoduje po pierwsze niezadowolenie z życia, po drugie zwiększa podatność na poglądy i postawy przedstawiane przez osoby trzecie (portale internetowe, telewizja, gazety, brukowce, książki, seriale etc.), po trzecie zubaża na dłuższą metę osobowość, ograniczając ilość wyjątkowych doświadczeń.

Ale czy to jest jedyny typ samotności?
Jak można inaczej ująć samotność?


c.d.n.


środa, 22 października 2014

Pierzeja II

Mgła wzbijała się znad pól, ścieląc trasę przed nim, jadąc samochodem 140 km/h rozbijał jej tumany, które spływały łagodnie po masce i dachu, nikogo innego nie było na drodze. Najpierw łagodny długi zjazd, który spowodował serię ciarek na jego grzbiecie, potem łagodny podjazd, na którym kłęby mgły powoli zanikały, jechał jak we śnie. To pragnienie, które nie pozwalało mu usnąć, to które budziło w nocy, to które trwało pośród snów, to które nie pozwalało wstać rano... Właśnie teraz go poderwało, poczuł euforię, ciarki wydawały się niekończące, serce biło mu jak młot, miał wrażenie, że za chwilę się udusi, a jednocześnie to było takie wspaniałe.
Głos w głowie szeptał - "a co by było gdybyś skręcił w tej chwili? Nie chciałbyś tego zobaczyć?"
Na lewo i na prawo były pola, łąki, ugory, niewiele drzew przy drodze. W myślach poczuł szarpnięcie, samochód oderwał się płynnie, jakby w spowolnieniu od drogi, przez ułamek sekundy leciał, a wraz z nim wszystko co znał, uderzenie było potężne, poduszka powietrzna wystrzeliła mu w głowę, która została wykręcona przez siłę przeciążeń rządzących jego ciałem, nastała ciemność, ale samochód jeszcze koziołkował, wśród jęku konstrukcji i krzyku gnącej się blachy. Wrak spoczął, orząc połać ziemi, o której nikt nie myślał.


Wjechał prosto w czarny las, przedzielony jedynie asfaltem, poczuł niepokój, kiedy ściana drzew zasłoniła ciemne niebo i wszystkie punkty odniesienia wokół niego.
Hamował silnikiem, delikatnie dokładając hamulec, podziwiał surowość ciemności, która tutaj władała przestrzenią, nagle dojrzał sarnę, wyhamował, na szczęście był cały czas na długich i zwolnił, udało mu się nawet bez pisku opon, sarna jeszcze przez chwilę patrzyła się na samochód z pobocza, po czym czmychnęła w objęcia drzew.
Wysiadł i zapalił papierosa, opierając się o maskę, było tutaj cudnie, ani jednego samochodu w promieniu wielu kilometrów, ostatecznie to był środek nocy i mało uczęszczana droga. Kiedy skończył palić, postanowił się odlać, przed wyruszeniem w dalszą podróż, zrobił kilka kroków, wszedł między awangardę drzew, zaczął lać, para biła od strumienia moczu.
Wtedy usłyszał dźwięk szeleszczących liści, wolne przemieszczanie się jakiejś istoty, "oczywiście to ta sarna", pomyślał sobie. Zapiął portki i zaczął nasłuchiwać, wydawało mu się, że jest więcej zwierząt w pobliżu, "dwie, czy trzy?".
Wrócił do samochodu po latarkę i zgasił silnik, mimo że zdawał sobie sprawę, że to niezbyt mądre, w końcu samochodu nie było przez to w ogóle widać, po prostu czuł, że w tej chwili to jest potrzebne. Wszedł na paręnaście kroków do lasu, łamiąc pomniejsze gałązki i szurając o liście, zaświecił latarką, odpowiedział mu szelest i kilka par oczu, które światło latarki odbijały niebieskim niepokojącym poblaskiem.
Nagle zrozumiał, że jest intruzem, że naruszył czyiś dom i spokój - "masz jakiś problem? Chcesz dostać z dyńki?" niejasno poczuł, że zwierzęta mówią do niego.  Sarny stały w półokręgu wokół niego, w bezpiecznej odległości, niemal czuł, jak pomału zacieśniają swoje szyki, szeleszcząc to tu, to tam, było w tym coś niesamowitego.
Zrobił jeszcze kilka kroków i zgasił latarkę. Teraz pozostało tylko światło półksiężyca i gwiazd, a także dziwne poczucie, że jest tutaj niebezpiecznie, że coś czyha w ciemności przed nim, że być może nie zdążyłby dobiec do samochodu w porę. Te sarny nie były nastawione do niego przyjaźnie. On był sam. Mimo strachu, upajało go to spotkanie, z tą przedziwną siłą.
"Człowiek i natura tak bardzo się od siebie oddaliły. Czy my zawsze byliśmy wrogami? Czy potrafimy zaprzyjaźnić się tylko na naszym własnym podwórku? Czy kiedykolwiek rozumieliśmy zwierzęta, czy je szanowaliśmy?" - Pomyślał.
Miał dużą ochotę wejść głębiej w las, ale bał się, zapalił drugiego papierosa, paląc czuł, że sarny są coraz bliżej, zaczął się cofać, czuł narastającą presję i wiedział, że to on musi się wycofać, potknął się, fajka wypadła mu z ręki i zgasła na wilgotnym mchu, zanim wstał i złapał latarkę, która się potoczyła na bok prawie się zeszczał ze strachu. Miał wrażenie, że za chwilę coś na niego skoczy, w desperacji zrobił kilka kroków do przodu drąc mordę na pełny regulator, zwierzęta cofnęły się spłoszone, na chwilę ich oczy zniknęły.
"Gonić je kurwa, dlaczego mnie nie akceptują tutaj? Przecież to jest las posadzony ludzką ręką." pomyślał "Bez nas debile, byście nie miały gdzie żyć!" - Krzyknął w ciemność.
"Wróć się po pistolet i zastrzel te chodzące gównojady" - coś powiedziało w jego głowie, w taki sposób, że poczuł ciepło przy uchu, nie mógł się oprzeć.


Sarny po prostu tam były, żyły w lesie przy drodze, wychodząc na żer w pola, wiele z nich nie dożyło sędziwego wieku. Mimo braku naturalnych przeciwników, przerażające stalowe machiny, które pruły przed siebie po zniszczonej ziemi rycząc, zabierały członków stada.

Chłód stali w dłoni pasował mu znakomicie, teraz szedł z uśmiechem, bez żadnego strachu, co najwyżej wypierdoli na mokry mech, czuł podniecenie, jego penis nabrzmiał i powodował, że jeszcze przyjemniej mu się szło. Sarny straciły rezon, ich półokrąg się rozproszył, ale wciąż tam były, przemieszczały się wgłąb lasu razem z nim. On ich za cholerę nie mógł dojrzeć, "jak mam kurwa strzelać, nie widząc celu?!" - pomyślał.
Po chwili kluczenia między drzewami i przedzierania się przez krzaki się przewrócił, broń wypadła mu z ręki, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie wziął ze sobą latarki, po chwili panicznego szukania znalazł pistolet i ruszył przed siebie. Był już całkiem zlany potem, serce mu biło tak jakby miało wypaść z klatki piersiowej. Zdołał ujść kilka kroków, kiedy zdał sobie sprawę, że już nawet nie słyszy zwierząt. Z wykrzywioną w grymasie gniewu twarzą zaczął strzelać, przed siebie, na boki, huk był otrzeźwiający, kłęby dymu malownicze pośród krótkich błyśnięć, strzelał póki nie opróżnił magazynka.
"chyba nie trafiłem ani jednego gównojada" pomyślał, oparł się plecami o drzewo, teraz poczuł zmęczenie, adrenalina wciąż buzowała w jego krwi, noga mu dziwnie pulsowała, jakby od wewnątrz "jeszcze ta pierdolona noga" - powiedział z wyrzutem na głos, nagle zachciało mu się śmiać.
Więc śmiał się, do rozpuku, przez dobre piętnaście minut, zgięty w pół. W ten chłodny mglisty wieczór spomiędzy drzew ledwo było widać księżyc.
Osunął się na ziemię, poczuł zimno i wilgoć, przylepił się. Odpoczywał czesząc palcami mech, wyrywając pojedyncze łodygi, o niczym już nie myślał.


Nagle usłyszał pisk opon, a potem huk, który wzbił się jak grzmot nad ciszę lasu, cisza, która potem nastała była dziwnie złowieszcza i orzeźwiająca, ot, coś podniosło krzyk i umilkło - na zawsze?
Poszedł w kierunku, z którego dobiegł dźwięk, długo szedł, był półprzytomny, w kierunku przeciwnym niż księżyc, miał wrażenie, jakby go popychał delikatnie do przodu.
Dotarł do drogi, do swojego samochodu, wsiadł do niego - kluczyki były wciąż w stacyjce, zapalił silnik i światła, był cały brudny, poharatany, przemoczony i zmęczony jakby wziął udział w maratonie. Rozdarte spodnie nasiąknęły krwią.
Światła drogowe wydobyły z mroku wrak samochodu, z przodu, po lewej stronie, był jakby przyczepiony do drzewa. Ktoś musiał jechać i zauważyć w ostatniej chwili jego auto, skręcił gwałtownie by uniknąć zderzenia i zamiast samochodu powitało go drzewo. Mokra nawierzchnia. Mgła i noc.


Uśmiechnął się.

piątek, 8 sierpnia 2014

Pierzeja I

Słońce zaczęło prażyć.
Zjechał na żwirowe pobocze przy wyjeździe z brudnego i zakurzonego miasta, które czasy swojej świetności miało dawno za sobą, wciąż duże, żyjące, ale już bez iskry, która dała początek gorączce, w jakiej zostało zbudowane. Zastawiając swoje wszystkie oszczędności, biorąc pożyczki, liczyli na świetlaną przyszłość, to są sny ludzi, których już nie ma, po nich – wąskie ulice, kwartały kamienic, miasto oparte na liniach i prostopadłościach. Matematyczna konstrukcja. Którą obudowało ulicami i alejami nowe pokolenie, pierzeje w zbyt wąskich przesmykach zostały zniszczone, zasiedlono okręgiem dawne miasto, wsie i przedmieścia uległy brutalnemu planowaniu.

Swąd samochodów w ruchu podnoszących pył dobiegł do niego.

Zapalił papierosa i spojrzał na zegarek, jednocześnie zaciągając się głęboko, wybiła godzina 8:36.
Setki samochodów wjeżdżało w betonowego kolosa, do pracy, na uczelnię, na zakupy. Ku codziennym troskom i problemom. Autobusy, tramwaje wypełnione ludźmi, którzy zwieszali głowy ze smutnymi wyrazami twarzy, dojrzeć uśmiechniętą osobę – rzadkość. Słuchawki, książka, okulary przeciwsłoneczne, albo po prostu wzrok wbity w przestrzeń, nadawały tej zbitej, stłoczonej masie żelastwa i osób nastrój przygnębiającej izolacji. Niemal nie dostrzegali innych będących tuż obok. Zapatrzeni w czubki własnych nosów.

Splunął.
Odpowiedział mu obojętny szum zielonego lasu, pomyślał, że niedługo spadną liście, a rośliny zaczną obumierać.

Kiedy był tuż po studiach, sądził, że uda mu się odnaleźć, że będzie jednym z tych, którzy kupują i sprzedają świat na giełdzie, by później uśmiechać się dobrotliwie, patrząc znad gazety na dzieci w swoim niemal-pałacu, na spokojnych przedmieściach zatłoczonego miasta, ale wciąż blisko głównych arterii komunikacyjnych. Że zachowa równowagę między ideałami, a rzeczywistością.
Niestety coś po drodze nawaliło. A mówiąc bardziej dosadnie – całkowicie się spierdoliło, nie chodzi o biznes, bo w tym był dobry, potrafił z łatwością nagiąć swoje możliwości do warunków i wycisnąć tyle, że później często był zaskoczony.

Spojrzał w niebo, w chmury, które znacznie lepiej wyglądały przez okulary słoneczne, niż gołym okiem. Kontrastowo.

Kiedy stracił swoją starą chęć do życia? Teraz potrzebował coraz więcej by czuć się zadowolonym, już nie wystarczył mu przyzwoity samochód, kobieta, o której mógł marzyć jeszcze jak był gnojem na studiach. Gdzieś uleciał zachwyt światem, swoim otoczeniem i przede wszystkim sobą. Został tylko brud, który przebijał się przez powierzchnię, na której jego gładki wizerunek nabierał coraz więcej rys i pęknięć.
Czuł obrzydzenie do tych wszystkich ludzi, pędzących bezmyślnie, w jego mniemaniu ograniczonych, o horyzontach myślowych osiemnastolatka, niezależnie doświadczenia życiowego.
On był znacznie dojrzalszy, tylko dlaczego do kurwy nędzy nie potrafił spojrzeć w lustro?! Golenie, jedyna czynność kiedy nie mógł tego uniknąć, na szczęście miał nowoczesną maszynę, która skracała męki do minimum. Inaczej by zwymiotował, albo rozjebał dłoń o szkło.
 

Każdego ranka czuł obrzydzenie do siebie, jego sny już nie były takie same jak kiedyś - wędrował po ulicach nieznanego miasta, gdzie jednak wszystko było dla niego w jakiś dziwny sposób znajome, odkrywał coraz to nowe miejsca, zakręty, proste, wzniesienia i zjazdy. Teraz albo nie pamięta snów i budzi się z przerażeniem na dźwięk budzika, albo wędruje po korytarzach, które nigdy się nie kończą, żaden skręt, żaden nawrót nie może go uratować. Czuje straszną obecność za swoimi plecami, strach go niemal paraliżuje, gdy gna na oślep, odbijając się od ścian na zakrętach, w momencie, kiedy nieznana siła go dopada - budzi się.
Po takich snach tępy ból w tyle głowy, który promieniuje w kierunku oczu go obezwładnia, tylko kilkanaście mocnych kaw w ciągu dnia, papierosy i leki powodują, że może funkcjonować.

Skończył papierosa, leniwie go dogasił w popielniczce samochodowej i wciąż mając przed oczami ludzkie zwalisko wrzucił bieg, zastanawiając się gdzie jechać, czy w ogóle jest sens jechać, może lepiej byłoby wrócić do domu i położyć się z butelką alkoholu przed telewizorem? To znacznie bezpieczniejszy wariant. A może zadzwonić po taksówkę? Samochody, które go omijały, wybijały rytm sekund jak metronom.
Wyszedł z samochodu i kiedy zrobił kroków w kierunku drzew, usłyszał szept "wyjdź z samochodu i wbiegnij pod ciężarówkę, to nie będzie bardzo boleć", rozejrzał się gwałtownie - zmroziło go, był sam. Nagle zebrało mu się na wymioty.

Miał złe przeczucia już z samego rana. Coś ma się stać, ale jeszcze nie wiadomo co, coś się zbliża, a może ktoś? - pomyślał.
- Chyba powinienem uciekać - powiedział na głos.

c.d.n.

czwartek, 19 czerwca 2014

Bańka intelektualna

Żyję w świecie swoich przekonań, wizji, ja jestem punktem odniesienia dla całego świata jaki postrzegam. Tłumaczę to co odbieram na swój język i poszukuję przyczyn, możliwości, rozwiązań takiego stanu rzeczy, jaki sam rozumiem i w sposób, który jest dla mnie właściwy.
Jestem ukształtowany doświadczeniami, które zebrałem w czasie życia tutaj, w takich warunkach jakie mnie otaczały, po podjęciu decyzji, które wybierałem na podstawie swojego rozeznania.

Jak pogodzić swój wewnętrzny świat przeżyć i myśli na ich temat, z światem zewnętrznym, w którym funkcjonuje tak ogromna ilość odmiennych spojrzeń na te same zjawiska, w świecie, w którym ja widzę niezliczone możliwości i drogi. Jak odróżnić, to co jest tylko moim wyobrażeniem – zbyt optymistycznym, bądź zbyt pesymistycznym i współbrzmieć ze samym sobą poprzez swoje czyny?

Codziennie funkcjonuję w swojej bańce, w której interpretacja dowolnego zdarzenia jest zabarwiona moimi poprzednimi przeżyciami i moim ich odbiorem.

Przypuszczam, że to dotyczy wszystkich ludzi. I to jest moim zdaniem naturalne, upraszczając, widzę w tym konsekwencję przyzwyczajenia – do określonego efektu emocjonalnego przypisanego do pewnego zdarzenia. Nie jesteśmy maszynami i każdy prezentuje całą gamę innych, choć często zbliżonych doświadczeń. Wychowaniem zajmują się rodzice, nauczyciele, rówieśnicy i inne osoby, które tworzą wspólnie z nami złożoną świadomość i nieświadomość, którą się posługujemy codziennie, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Problem pojawia się, gdy nasza świadomość i nieświadomość znacznie odbiega od rzeczywistości (sytuacja, inne osoby, wzajemne relacje i my pośrodku) z jaką obcujemy, innymi słowy, to co trzymało naszą osobowość w kupie w rodzinie, która stosowała psychiczną przemoc jako metodę wychowawczą, niekoniecznie się sprawdzi w tworzeniu więzów przyjaźni opartych na zrozumieniu, wspieraniu się i spotykaniu z drugą osobą bez maski (niestety o ile przemoc fizyczna jest już dostrzegana jako problem, to taka już niekoniecznie).


Jednak wierzę, że to jest możliwe. Pozamiatać. Wyjść. Nabyć coś nowego. Przemeblować. Nawet przeprowadzić się w nowe miejsce. Albo po prostu leżeć na polanie, z niebiańsko miękką trawą pod sobą, mając nogi wygrzane przez słońce, w nosie zapach spieczonej ziemi spłukanej przez deszcz, a w uszach gwar.